oj, działo się w tym odcinku, działo…
najpierw był mystery box, tzn. skrzynka-niespodzianka, w której to znaleźliśmy królika… muszę się przyznać, że na początku nie lubiłam tej skrzynki, uważałam, że mnie ogranicza, ale już teraz nawet wolę ją od biegania w szaleńczym tempie z rozwianym włosem i błędnym wzrokiem po spiżarni! w tak krótkim czasie nikt z nas nie jest w stanie wybrać i znaleźć wszystkich produktów i sprzętów. uwierzcie: to naprawde koszmar! kiedy stoi przed nami skrzynka, możemy się skoncentrować na przyrządzaniu dania, ponieważ zarówno składniki, jak i sprzęty mamy pod ręką…
ale wracam do królika. kiedy podniosłam skrzynię, ugięły się przede mną nogi. i możecie mówić, że to hipokryzja, ale nikt z nas nie był przygotowany na taki widok. biedny królik leżał prawie cały obdarty ze skóry, na łapkach miał jeszcze futerko, a w oczodołach krew. o zgrozo, na samą myśl o tym robi mi się nijako… wiedziałam, że mu podołam, ale widok do przyjemnych nie należał.
nerwowo nie wytrzymała agnieszka, chciała nawet „oddać fartucha”, ale staneliśmy wszyscy murem i nie pozwoliliśmy jej na to. nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, jak zdążyliśmy się zaprzyjaźnić i jak ważne dla nas jest to, żeby sobie nawzajem pomagać. może to brzmi patetycznie, albo nawet nie jest tak dobrze widoczne w tv, ale to prawda… 🙂
walka my kontra królik wyszła, jak wyszła. jednym lepiej, drugim gorzej. mnie osobiście moje danie smakowało. gusta są na świecie różne (całe szczęście!) i niestety nie zostało ono wyróżnione. nie zostało też zakwalifikowane jako najgorsze, więc nie jest źle! 🙂
gdyby ktoś miał ochotę na przepis, znajdzie go tutaj.
to nie był jednak koniec niespodzianek. kinga, jako zwycieżczyni króliczej konkurencji, mogła bezpiecznie patrzeć na nas z balkonu, a my czekaliśmy na następną konkurencje. powiedziano nam, że najważniejsze na talerzu bedzie to, jakie uczucia bedą się na nim znajdowały. miało być dużo serca, miłości i emocji. trochę mnie to zdziwiło, nie wiedziałam, o co dokładnie w tym zadaniu chodzi. nagle otworzyły się drzwi i zobaczyłam wchodzących do studia ludzi. nie znałam ich, bo mimo, że zżyliśmy się ze sobą (my, uczestnicy), nie mieliśmy okazji poznania naszych bliskich. stałam w ostatnim rzędzie i na początku nie zauważyłam nawet, że pomiędzy nimi idzie mój mąż! kiedy w końcu dotarło do mnie, kto idzie w moim kierunku nie wytrzymałam i zaczęłam ryczeć.
możecie sobie myśleć, co chcecie (ja naprawdę w „cywilu” nie jestem beksą!), ale to było niesamowite przeżycie i nikt z nas nie był w stanie opanować emocji. nie widzieliśmy się od paru dobrych tygodni i była to w ogóle pierwsza tak długa rozłąka w naszym wspólnym życiu (nie tylko jesteśmy małżeństwem, ale również razem pracujemy, więc spędzamy ze sobą prawie 24 godziny na dobę! :)). kiedy w końcu padliśmy sobie w ramiona, a on jeszcze powiedział do mnie (po polsku!!!! a nie mówi w tym języku!): „jesteś moim masterchefem“ byłam całkowicie załatwiona! 🙂
powiedziano nam, że mamy ugotować ulubione danie naszej ukochanej osoby. hmmm… ulubionym daniem mojego męża jest….. spaghetti aglio olio e peperoncino! zwykły, najzwyklejszy makaron z dobrą oliwą, peperoni i czosnkiem. ja dodaję jeszcze trochę ziół (typowa basia, jakżeby inaczej!). ale wiedziałam, że nie zrobie makaronu, bo nikt nie uwierzy, że to jego ukochany posiłek, a poza tym to danie niegodne masterchefa, hahahahaaa…. uli uwielbia też owoce morza, więc byłaby to ewentualnie alternatywa: spaghetti aglio olio e peperoncino i do tego krewetki i mule! pomysł wydawał mi się świetny. problem polegał tylko na tym, że nie wiedzieliśmy, co znajdziemy w spiżarni… cudowne było to, że dano nam aż 5 minut (hurra!!!!) czasu na wyszukanie składników, więc pędziliśmy w trochę mniejszym szale je wybierać.
no i zaczęło się: rzuciłam się razem z miłoszem na lodówki z rybami w poszukiwaniu krewetek… jego synek je uwielbia! niestety akurat tym razem nie było owoców morza, dorwaliśmy za to łososia!
następnym ulubionym daniem mojego męża jest tatar z łososia. miłosz sprawiedliwie podzielił rybę, ale niestety nie znalazłam ani avocado, ani cebulek, ani soji ani wasabi, ani kawioru… a to wszystko było mi potrzebne!!!
poleciałam więc kurcgalopem do lodówek w poszukiwaniu mięcha. no co, jak co, ale kawałem dobrego mięcha mój mężczyzna nigdy jeszcze nie pogardził!!! 🙂 na szczęście znalazłam kawał rostbefa i wiedziałam, że teraz już tylko dobry sos i oczywiście puree z selera, bo to jego najukochańsze…
nie mogłam się jednak oprzeć i zapakowałam do kosza jeszcze makaron (niestety nie było spaghetti, ale co tam!), zioła i chili. to był extra dodatek dla niego, żeby wiedział, że nie zapomniałam, co tak naprawdę najbardziej lubi…
kurczę, piekarnik, w którym leżakował stek przeskoczył automatycznie na 200°C (!!!!), czego nie zauważyłam i zrobiłam……. najgorszego steka w moim życiu! biedny uli przeżuł go jednak w całości, ale nie mógł się jednak oprzeć i stwierdził, że zjadł go tylko dlatego, że mnie tak bardzo kocha, hahahahaaa…. mógł może się powstrzymać ze swoją szczerością! 🙂
na szczęście sos był naprawdę pyszny, puree również, a makaron uli wcinał, aż mu się uszy trzęsły. zadanie wykonane! 🙂
niestety i w tym odcinku musiał ktoś odejść. musieliśmy pożegnać idira, którego strasznie polubiłam. nigdy nie zapomnę, jak pomagał mi biec przez poligon. jemu nie było łatwo, ale jednak wspomógł mnie swoim silnym ramieniem. gdyby nie on, poległabym w pierwszym rowie… zawsze uśmiechnięty, rozbawiał nas w trudnych sytuacjach.
idir, specjalnie dla ciebie: przy ognisku, przy ognisku!!!… 😀
zdjęcia, które nie mają mojego © pochodzą z oficjalnej strony programu MasterChef http://masterchef.tvn.pl/zdjecia/ i wykonał je fot. TVN/Bartosz Siedlik
Zakochana para, zakochana para…:p
Hehehe…musze troche rozladowac emocje bo sie wzielam normalnie i wzruszylam przy tym Twoim „niewyjdzionym” steku:)))
Dzieki Basku za sprawozdanie, bo ja znowu bylam na piffku, ale wiesz…kciuki byly zacisniete!;)
Polamania noza w nastepnym odcinku!:)
Buzka:*
hihihihiiii…. nooo… zakochana!! 😀
ja sie wzruszam co rusz, juz mnie to troche denerwuje, hahahahaaa….
kachna, wstawilam dodatkowo filmik, zebys mogla posluchac jak znowu gadam! :)))))
w nastepum odcinku polamie…….. trzepaczke, hahahahahahaa!!!!!!!!
caluski, b.
Jakie to wszystko romantyczne…zupelnie jak u was w domu na codzien .Nic nie musieliscie grac..to takie piekne.Kocham was.!!
dziekuje bardzo za mile slowa… nie wiem tylko, kto pisze. no, ale milosci nigdy nie za wiele!!! :))))))))
Nie spodziewalismy sie, ze to tak nas wciagnie. Przezywamy razem z Toba i ocywiscie caly czas trzymamy kciuki.Do najblzszej niedzieli MiR
bardzo się cieszę, że się wam podoba i że kibicujecie co tydzień! trzymajcie kciuki, to podobno pomaga, hahahaha… pozdrawiam, basia.
Basiu, Uroniłam łezkę wzruszenia nad słowami męża „jesteś moim Master Chefem”! Kibicuję i życzę wszystkiego dobrego! Restaurację na pewno odwiedzę jak już będzie 🙂
ewelino, witam w moich skromnych blogowych progach! ciesze sie, ze mnie znalazlas :))
ciesze sie równiez, ze podobalo ci sie zdanie mojego meza. nie wyobrazasz sobie, jak mi scisnelo sie serce ze wzruszenia!!! zreszta bylo to widoczne, poniewaz oczywiscie nie moglam opanowac lez…
ach, restauracja. moje wymarzone bistro… mam nadzieje, ze bede miala kiedys naprawde mozliwosc je otworzyc i was wszystkich ugoscic! 😀
pozdrawiam, b.