mam takie smaki, które kojarzą mi się z miejscami, porami roku, ludźmi, sytuacjami. i chociaż pieczone kasztany to właściwie typowy jesienny smak, mnie kojarzy sie zawsze z jarmarkiem bożonarodzeniowym, w niemczech zwanym „weihnachtsmarkt”. to naprawdę cudowna tradycja, o której napiszę więcej w grudniu.
ale wracam do kasztanów. kupiłam świeże na rynku, ponieważ nie mogłam się jak zwykle oprzeć. na ulicy, gdzie już je można również kupić (sprzedawcy kasztanów pieką je na grillu, są pyyyyyszne i warte każdego centa!), bardzo rzadko można dostać do nich sól. a ja uwielbiam kasztany wcinać z solą!! ich słodki smak i do tego pyszna sól morska… mniam! a najnajnajbardziej lubię je z kryształkami soli „borowikowej”. kupiłam kiedyś ten specjał, słono za sól zapłaciłam, a teraz produkuję sobie sama* 🙂 może nie jest taka idealna, ale smakuje też wspaniale.
a co do kasztanów, to oczywiście piszę tu o jadalnych. różnią sie tym od tych niejadalnych ogonkiem i jednostronnym wyraźnym spłaszczeniem.
pamiętam, jak pierwszy raz tata zaserwował nam kasztany. było to we włoszech, a ja miałam chyba 12 lat, a może i mniej. zaparłam się jak osioł i nie chciałam za nic próbować, twierdząc, że nie lubię. tata nie ustępował jednak twierdząc, że nie mogę się upierać, że czegoś nie lubię, nie próbując nawet smaku (nauczył mnie kosztować wszystkiego i jestem mu bardzo wdzięczna!! dzięki tatuś 🙂 ). wcisnął we mnie tego nieszczęsnego kasztana, a ja ze łzami w oczach go pogryzłam, przełknęłam i… chciałam od razu następnego! tata stwierdził, że nie dostanę więcej, odczekał sekundę i… zaczął się śmiać widząc moją minę! to chyba był przełomowy moment w moim rozwoju kulinarnym, hahahahahaaaaaaa…
muszę wszystkich uspokoić, najadłam sie wtedy kasztanów do syta! tata chciał sprawić mi tylko małą lekcję…
*w moździeżu trę suszone prawdziwki prawie na pył (no, może nie tak całkiem), dodaję do kryształków soli morskiej, mieszam, zamykam w słoiczku. gotowe! im dłużej stoi, tym jest bardziej aromatyczna.
sposób wykonania
piekarnik rozgrzać do 200°C.
kasztany przebrać, tzn. odrzucić te z dziurkami (mogą być robaczywe) i te, które wyglądają, jakby miały plamki pleśni. obciąć nożyczkami ogonki, a następnie ostrym nożykiem naciąć łupinę. należy przeciąć łupinę aż do owocu, po stronie wypukłości. najlepiej na kształt krzyżyka (to najnudniejsze i najżmudniejsze zadanie).
ponacinane kasztany ułożyć na blaszce (osobiście piekę je na kamieniu), wsunąć na środkową szynę i pieć ok. 20-25 minut. łupiny powinny się rozchylić i nabrać ciemniejszego koloru. dzięki pieczeniu kasztany uzyskują ich fenomenalny, słodko-orzechowy smak…
po upieczeniu łupina odchodzi bardzo łatwo od owocu. uwielbiam je jeść jeszcze gorące.
bon pitìc!
Nigdy nie odważyłam się spróbować kasztanów, od kąd spróbowałam te na Jarmarku Bożonarodzeniowym we Wrocławiu. Wcale mi nie smakowały. Ale po Twoim wpisie Basiu chyba się odważę i kupię kilka na spróbowanie! Widziałam je ostatnio w Tesco, do kupienia na wagę, więc będę mogła od razu wybrać odpowiednie 🙂
Pozdrawiam!
cześć sandrita,
hmmm trudno mi powiedzieć, jak były zrobione te we wrocławiu. bardzo łatwo je przesuszyć, a wtedy nie są rzeczywiście już takie dobre. spróbuj może rzeczywiście kupić tylko parę, wtedy nie będzie tragedii, jeżeli nie będą smakowały! oczywiście nie mogę nic gwarantować, ponieważ kasztany mają specyficzny smak, który może nie każdemu podchodzi. pozdrawiam, basia.
Oj ale gafa! Nie „od kąd” tylko „odkąd”! 🙂
😀
Lubie ale bez szalenstwa:) Z sola jeszcze nie probowalam…moze to tam jest pies pogrzebany?;)
Muaaaa!:*
a ja uwielbiam z solą 😀 jak jestem na jarmarku, a sprzedawca nie ma soli (co zdarza się często), lecę do innego straganu o nią żebrać. ale w bożenarodzeniowym szale wszyscy mają dobre humory, więc nie ma z tym nigdy problemu, hahahahaaa….
xoxo, b.
Mi się kojarzą głównie z… cmentarzem bo trafiam na nie regularnie właśnie tam :))) Lubię, ale też bez szaleństwa. Wydają mi się zbyt „mączne”, ale diabli wiedzą czy jadłam dobre, czy złe. Czuję,że Basia by mi zaserwowała idealnie. Miałabym wzorzec 🙂 Buziaki dziewczynki!
omg, katarzynka, nie!!!! ja nie chcę, żeby mi się kojarzyły z cmentarzem :(((
hmmm. to prawda, czasami bywają „mączne”.
dziewczyny, kurczę, ja je lubię, ale bez nich też mogę żyć! ale lubię je na jarmarku. nie wyobrażam sobie wizyty na nim bez paczuszki gorących, zdjętych z ognia kasztanów. to wszystko! no, czasami robię też sos kasztanowy. raz zrobiłam marmolade. a raz nawet lody. smakują też dobrze jako dodatek do kaczki… no w sumie, to chyba je jednak bardzo lubię, hahahahaaaaa…
całuję was mocno, jesteście kochane! b.
Właśnie! Lody kasztanowe są fantastyczne!!
prawda, katarzynko? jak jeszcze byśmy pomyślały, znalazłybyśmy więcej kasztanowych smakołyków! 😀
Wiecej kasztanowych smakolykow?
Prosze bardzo! Moim ulubionym deserem kasztanowym jest „montebianco” z marron glasé;)
Ale dobre sa tez kasztanowe gnocchi, chleb, schab w mleku z kasztanami, pieczony indyk faszerowany kasztanami, risotto, kasztanowe ciasta…mam wymieniac dalej?:)))
Buziale dla Was obu szalone kobiety!:*
kachna, a ty mowilas, ze lubisz, ale bez szalenstwa?? no nie wiem, troche szalenczo wyglada ta lista. slinka znowu zaczyna niebezpiecznie cieknac, hahahaha…..
buziole dla was moje kachny! :**
Basiu muszę zrobić wg Twojego przepisu 🙂 ostatnio lawinowo testuje rzeczy z Twojego bloga 🙂 są mega smaczne i wreszcie mam usatysfakcjonowanego kulinarnie męża w domu 🙂
witam wiolu,
baaaaardzo się cieszę, że smakują wam (bo mam nadzieję, że nie tylko twojemu mężowi, ale również tobie!) moje blogowe propozycje… to naprawdę duży komplement, dziękuję! pozdrawiam ciepło, basia.
Jasne 🙂 dzięki Twojemu blogowi i Twojej osobie poszerzam swoje horyzonty kulinarne !! Dobrze że są takie osoby jak Ty które chcą dzielić się z innymi swoimi pomysłami bo dzięki temu takie leniuszki jak ja mogą lepiej i fajniej gotować 🙂 miłego dnia
cieszę się ogromnie. a więc praca nie idzie na marne!!! tobie również wiolu, miłego wieczoru… 🙂
Ja podchodziłam 2 razy do pieczenia, ale 2 razy mi nie wyszły, były jak kamień i piekłam je tylko koło 10 minut, nie dało się ich zjeść:-(
hmmm…. 10 minut to stanowczo za krótko. min. 20. one dopiero w trakcie pieczenia rozwijają aromat. niektórzy moczą je przed pieczeniem ok. 1 godziny w wodzie, żeby się za bardzo nie wysyszyły w piekarniku. dzięki moczeniu podobno łatwiej nacina się też łupinkę. muszę przyznać, że nigdy tej metody nie wypróbowałam, ponieważ kupuję albo zbieram super świeże kasztany i nie przesuszyłam ich nigdy (odpukać!). 🙂
Kiedyś piekłam dłużej i było to samo. Chyba nie mam ręki do kasztanów:-(
Ja gotuję w wodzie (obrane, z dodatkiem masła)aż do super-miękkości i robię purre. Odrobinka gałki, soli i znów masła (może być smakowe).. Mniam.
Pozdrawiam, Basiu- Asia 😉
Ahh maroni jak dla mnie paskudztwo. Nigdy ich nie jadłam,ale widząc kolejkę po nie na światecznym jarmarku się skusiłam… I niestety nie dało rady ich zjeść.Jak dla mnie smakują jakoś ziemniaczanie lub jak duża fasola.Z tego co zauważyłam większa liczba ludzi chyba się zawiodła bo było ich pełno na parapecie jedno z okien. 😉 Na szczęście grzane wino zabiło smak. 🙂
hmmm… ja akurat bardzo lubię. ale ja uwielbiam również ziemniaki i fasolę, więc może tu leży pies pogrzebany! pozdrawiam, b.